Gotowa do wyjścia w Piątkowy wieczór.
Poważnie myślałam żeby zostać w domu ale ostatecznie wybrałam pub. W zeszłym tygodniu dałabym się pociąć za jakąkolwiek formę spędzenia czasu ze znajomymi ale niestety każdy miał już plany i nie dało się w nich uczestniczyć.Wczoraj, po jednej zmianie lokalu miejsce ostatecznego zgonu z nudów okazało się kolebką mojego złego nastroju i niepotrzebnej irytacji, którą mogłam innym, również znudzonym doszczętnie popsuć humor.
O ile moją towarzyszkę czekała jeszcze szansa na udany wieczór, mnie pozostało bulwersować (jakby było czym) przechodniów kiedy wracałam do domu w umyślnie podartych pończochach.
W sobotę, zrażona poprzednim wieczorem chciałam zostać w domu, powertować Vogue'i pijąc zielona herbatkę. Jednak Fortuna miała inne plany wobec mojego marnego żywota. Pokusiło mnie żeby u schyłku przedostatniego dnia tygodnia spotkać się z panem M. , z którym to pewnie także za sprawą losu, wcześniej jakoś nie było mi dane gdzieś wyskoczyć.
Poczułam się urażona. Jak twierdze mam świetne wyczucie czy coś się szykuje między dwojgiem ludzi czy nie. No i tym razem nie zawiodło mnie przeczucie. Panu M. spodobała się moja przyjaciółka, przynajmniej bardziej niż ja...
W dodatku nienawidzę niedziel! W moim małym miasteczku są one bardzo nudne. Aby umilić sobie czas i nadrobić zaległości z tygodnia, w którym nie mam na to czasu, idę do Empiku. Pokrzepienie dla duszy i świątynia w której znajduję się co miesiąc nowy tom mojej biblii -"VOGUE" .